poniedziałek, 29 stycznia 2018

Confess - serial - czy warto?



Zdjęcie zapożyczone z internetu




Nie ma zbyt wielu osób, które nie miały żadnej styczności z

twórczością jednej z najpopularniejszych pisarek na świecie -

Colleen Hoover. Jej powieści sprzedają się jak świeże

bułeczki. Historie są pełne ognia,  romantyzmu i miłości,

która jak to w życiu nie zawsze jest łatwa i kolorowa. 

Właśnie dziś postanowiłam powrócić do jednej z tych

powieści, tyle, że w formie serialu. "Confess" to siedem

krótkich odcinków, dzięki którym możemy na nowo poczuć

rodzące się uczucie pomiędzy Owenem, a Auburn. W roli

przypomnienia - Owen jest utalentowanym artystą,

malarzem, który tworzy swoje obrazy na podstawie

anonimowych, ludzkich wyznań. Przeżył ogromną traumę w

przeszłości, przez co latami winił się za wszystkie wydarzenia

i ich następstwa. Podobnie było z Auburn - choroba odebrała

jej miłość życia, a gdy dowiedziała się, że jest w ciąży wpadła

w głęboką depresję. Podjęła decyzję o leczeniu, przez co

musiała oddać prawa do opieki nad synem niedoszłej

teściowej. Niestety mimo, że dziewczyna chce stanąć na nogi i

odzyskać syna, to wcale nie jest jej łatwo... . Właśnie wtedy

znajduje ogłoszenie o pracy podczas wystawy obrazów

Owena. Ich drogi się krzyżują - jak się później okaże nie po

raz pierwszy... . Jednak na jej drodze ku szczęściu staje

agresywny i zazdrosny Trey, który zrobi wszystko by mieć

dziewczynę tylko dla siebie. 


*          *          *

Widziałam i czytałam wiele porównań dotyczących

podobieństw i różnic pomiędzy książką a serialem, ale

postanowiłam wyłączyć ten sposób myślenia i dać szansę by

odkryć na nowo tę historię. I wiecie co? Jestem tak samo

zauroczona jak po raz pierwszy! Nie był to w żadnym

wypadku stracony czasi już na starcie polecam i Wam tę

powrót do tej przeszłości. Jedynym co mnie w tym drażniło to

była postać Treya jak i całe jego zachowanie ... normalnie

szlag mnie trafiał za każdym razem gdy go widziałam, lub

słuchałam jego fałszywych bzdur. Nie lubię takich fałszywych

ludzi, a nawet staram się unikać ich za wszelką cenę. Po części

to samo tyczyło się ojca Owena - samolubny kawał ... drania,

którego też z chęcią bym pogryzła. Jednak na koniec udaje

mu się zreflektować w moich oczach. Tak więc

zdecydowałam, że odpuszczam mu wcześniejszą

bezmyślność :). A teraz rzecz najważniejsza ... jeśli wciąż

wahacie się nad obejrzeniem serialu, to spróbujcie zrobić to

by choćby zobaczyć naprawdę MEGA gorące ciacho ... Ryana

Coopera (jako Owen). Zabawne jest to, że w pewnych

momentach wygląda dokładnie jak Jamie Dornan! Achh, tak

Wdeeeech i wyyyydech .... wdeeeech i wyyyyyydech :))).

Chciałam powiedzieć, że oboje wyglądali baaaardzo

autentycznie i dlatego ja jestem ZA :)


A Ty?




*         *        *




A może ten trailer Was przekona?





*         *        *

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz